środa, 17 marca 2010

Rozdroża czasu, recenzja

Starożytny statek Sithów przybywa w przyszłość. Wiezie on ładunek, który na zawsze może zniszczyć nadzieje Luke'a Skywalkera na pokój.
Gdy wojna domowa przeciwko Darthowi Caedusowi powoli dobiega końca, Rycerz Jedi, Jaden Korr, doświadcza wizji Mocy tak silnej, że musi zareagować. Wydaje się, że ktoś (lub coś) potrzebuje pomocy. On i dwójka jego pomocników wyruszają w drogę...
Znajdują jednak coś, czego zupełnie się nie spodziewają. Liczący pięć tysięcy lat dreadnaught z całą grupą Sithów oraz jednym Jedi na pokładzie, przebył czas i przestrzeń. Jednak to nie sam statek stanowi zagrożenie dla pokoju, ale jego ładunek - specjalna ruda, która czyni użytkownika Ciemnej Strony niemal niezwyciężonym. Starożytny Jedi znajdujący się na pokładzie, zrobi wszystko, by zniszczyć Sithów. Ale Jadenowi przyświeca jeszcze jeden cel: wizja ukazała mu zagrożenie, które może zniweczyć wszystko, czego broni Zakon Jedi...
Paul S. Kemp - Rozdroża czasu
Z tym autorem miałem przyjemność zetknąć się tylko raz. Napisał "Zmartwychstanie" ostatni tom Wojny Pajęczej Królowej, czyli pod serii świata Forgotten Realms. Normalnie oznaczałoby to, że nawet nie warto sięgać po jakąkolwiek pozycję tego pisarza. Zwłaszcza, że Kemp pisuje tylko w "nie swoich" światach. Innymi słowy szmira & tandeta, trzymać się zdaleka. Ale!, no właśnie jest "ale". Wojna Pajęczej Królowej okazała się dobra, a co więcej "Zmartwychstanie" było jednym z najbardziej pozytywnych zaskoczeń jakie mnie spotkały przy czytaniu. Miałem wielkie oczekiwania, a ta powieść nie tylko je spełniła, ale i sprawiła, że Kemp stał się jednym z moich ulubionych pisarzy.
I oto są "Rozdroża czasu". Powieść umiejscowiona nietypowo w czasie, pod każdym względem, co można już wywnioskować z opisu na odwrocie okładki. Nie ma klasycznych postaci, jest za to Jaden Korr, czy Darth Wyyrlock oraz załoga nieznanego Gruchota. Dla mnie jednak do pewnego momentu to wlaśnie nawiązanie do komiksowego "Dziedzictwa" było największą atrakcją tej powieści.
Tak prawdę powiedziawszy do połowy "Rozdroża czasu" rozczarowały mnie niemiłosiernie. Z powodu opisu na okładce wszystko było mniej lub bardziej przewidywalne. Potem pomyślałem sobie, że skoro to co na okładce juz zostało opisane to teraz czas na nudną walkę na pokładzie okrętu sprzed pięciu tysięcy lat... Nuda!
Ale tak nie jest i właśnie dlatego ani słowa o fabule. Kemp mnie zaskoczył pozytywnie. W drugiej części popisuje się mistrzowskimi opisami i tworzy nastrój grozy, który przebija "Szturmowców śmierci". Jest mrocznie, strasznie i interesująco.
Kemp radzi sobie również wspaniale z opisem postaci i  ich rozterek życiowych. Dość powiedzieć, że dla mnie są wiarygdni. Dużą wartością "Rozdroży czasu" są nawiązania, te wspomniane do "Dziedzictwa" jak i te do Ery Starożytnych Sithów. I te tylko troszkę bardziej subelne jak na przykład ucieczka przez pas asteroid.
Wady? Krótka, połowa powieści przewidywalna i czasami nudna. I chyba to, że trzeba teraz poczekać na sequel. Może jeszcze postać Anzaty. Sam w sobie interesująy, ale ostatecznie chyba Kempowi brakło na niego pomysłu.
Kilka słów o polskim wydaniu. Jednym słowem mistrzowskie. Niecały miesiąc po amerykańskiej premierze, tłumaczone przez prawdziwą fankę Star Wars znaną na froum Bastionu jako faultfett. Brawo Amber, tak trzymać!
Polecam, zdecydowanie nawet. Kemp wyszedł na przeciw moim oczekiwaniom. Wspaniała, klimatyczna powieść, kta ma szansę dać Expanded Universe kolejne postaci. Postaci, ktore będą napędzać wydażenia w świecie Star Wars aż do wielkiego finału, czyli komksowego "Dziedzictwa".
 
Ogólna ocena: 9/10
Klimat: 10/10
Opis świata: 9/10
Rozmowy: 8/10

piątek, 12 marca 2010

Rovaniemi

Dzisiaj mój ostatni dzień w Rovaniemi. Może się okazać ciekawym, saneczki z Fernando, a potem a całą ekipą ruszamy na klasyczny wyścig reniferów w centrum miasta.


Pogoda jest wspaniała. Teraz już wiem dlaczego Finowie twierdzą, że marzec jest najlepszym momentem na odwiedziny Laponii. Jest słonecznie, ciepło (temp. oscyluje wokół -5 stopni) i mnóstwo śniegu.

Szkoda, że do Rovaniemi wrócę dopiero w przyszłym roku. Każdemu polecam choć raz w życiu pojechać na północ Skandynawii. Czy to do Laponii, czy do jeszcze piękniejszej Norwegii :)
 

czwartek, 4 marca 2010

Szturmowcy śmierci, recenzja


Imperialna barka przewożąca więźniów na księżyc karny w odległym zakątku galaktyki ulega awarii. Ratunkiem wydaje się dryfujący, najwyraźniej opuszczony gwiezdny niszczyciel. Dowódca wysyła na jego pokład ludzi na rekonesans. Ale wraca tylko połowa z nich - a wraz z nimi pojawia się zabójczy wirus,który w ciągu kilku godzin zabija prawie wszystkich. A garstka tych, którzy jeszcze żyją, przekonuje się, że śmierć to dopiero początek koszmaru...
Joe Schreiber - "Szturmowcy śmierci"
Był trailer, teraz czas na recenzję
Powieść nieznanego mi do tej pory Joe Schreibera była prawdopodobnie najlepiej rozreklamowaną powieścią Uniwersum Star Wars. Wystarczy spojrzeć na krótki, ale klimatyczny trailer, zamieszczony przeze mnie jakiś czas temu. Są też arty i było wiele "tajemniczych zapowiedzi". To miał być pierwszy horror spod znaku Star Wars. I miał być straszny i rewelacyjny. Czy się udało?
Za wstępie pragnę zaznaczyć, że nie jestem fanem horrorów i w związku z tym nie znam się na nich. Nie byłem jednak sceptycznie do tej pozycji nastawiony, ponieważ każdy fan Star Wars dobrze wie, że nie było szans by w Uniwersum umieścić "prawdziwy" horror, czyli taki z elementami nadnaturalnymi. Pewnie w tym momencie wychodzi właśnie moja nieznajomość tego gatunku ;)
Szturmowcy śmierci to bardzo krótka powieść, zaledwie 256 stron. Czyta się szybko i bardzo przyjemnie. Schreiber pisze swobodnym, pełnym plastycznych i realistycznych opisów jeżykiem. Przez większość czasu nietrudno było wczuć się w klimat, poczuć atmosferę zagrożenia i napięcia. Tam gdzie ma być strasznie, jest strasznie, tam gdzie poważnie, jest poważnie. Humoru raczej nie uświadczy się w tej powieści, bo tym razem skupiono się właśnie na klimacie, dość ciężkim nawiasem mówiąc.
Osobno koniecznie muszę wypowiedzieć się o postaciach. Oprócz Hana Solo i Chewie'ego reszta bohaterów została stworzona na potrzeby tej powieści. Są dobrze nakreślone, wiarygodne i w kilku przypadkach niejednoznaczne, co nie zdarza się często w świecie Star Wars. Duży plus. Ale nie jedyny. Otóż Han i Chewie są poprowadzeni przez autora wg mnie mistrzowsko. Tym razem nie wprowadzają humoru, ale po prostu są. Działają i stanowią połączenie z resztą Expanded Universe. Jedyny zgrzyt to fakt, że ich obecność nieco się gryzie z trylogią A.C. Crispin. Ale jest to zgrzyt, który mogę wybaczyć. Zwłaszcza, że zachowanie Hana i Wookie'ego doskonale pasuje do tego z tej trylogii.
Zanim przejdę do minusów, których nie ma dużo, jeszcze jedna kwestia. Szturmowcy śmierci to powieść raczej z gatunku gore. Krew, flaki i wszechobecna śmierć. Tyle, że Schreiberowi udało się uniknąć przesady. Opisy są sugestywne i dające do myślenia. Może nie przestraszyłem się ani razu, ale czytając czułem pewien trudny do określenia niepokój. Taki wewnętrzny strach.
Wadą książki jest jej długość. Czy raczej fakt, że jest krótka. Uważam, że to wada, ponieważ dało się dłużej ciągnąć napięcie, trzymać w niepewności. Poza tym momentami zalatywało propagandą i to niekoniecznie anty-impierialną. Raczej taką bardziej uniwersalną. I wreszcie fabuła momentami była oparta na bardzo naiwnych założeniach.
Powieść polecam. Jest oryginalna, dobrze napisana, klimatyczna. Bardzo dobre czytadło na jeden, maksymalnie dwa wieczory.
Ogólna ocena: 8/10
Klimat: 9/10
Opis świata: 8/10
Rozmowy: 9/10